O jakże potrzeba mi teraz chwili z własnym oddechem. Tylko ja i przepływające obok mnie powietrze... Powolny wydech .... Długi i oczyszczający.... I tak dzieścia razy i od razu głowa przewietrzona. Niestety w tym tygodniu to tak nie działało:( JJ pochorował się nam baaaardzo bardzo bardzo. A siedzenie w domu z chorowitkiem, który nota bene mało przejmuje się chorobą i lata po chacie marudząc całe dnie i noce...mało fascynujące. Zmęczenie moje i bezsilność przypomniały mi 4 miesiące wyjęte z życia czyli kolki JJ! Kiedy to człowiek uświadamia sobie, że jednak jest cyborgiem bo żyje mimo chronicznego wyczerpania a zaraz potem zastanawia się czy najpierw robic jeść czy może położyć się spać, ale wtedy istnieje ryzyko śmierci z głodu we śnie. I te dobre rady: śpij kiedy on śpi...:))))))) o tak mnie bawią:))))) cała reszta czyli jedzenie (na następne pol dnia z góry) prysznic (zaległy poranny wystarczający za wieczorny) pranie, a nawet zwykle pogapienie się w sufit (jakże potrzebne dla resetu mózgu) to wszystko ROBI SIĘ SAMO! A my tu sami we trójkę ... I mimo wielkiej pomocy męża mego jedynego to myślę sobie: Jaka szkoda, że Bruno nie umie rozwieszać prania:((( Ale dziś po całym tygodniu zalegania i karmienia frustracji- matka frustratka - O TAK!:) wkoncu się określiłam słusznie ... dziś postanowiłam iść biegać mimo wszystko i wszystkich. JJ gil do pasa, ale nakarmiony więc matka za drzwi! I przed siebie po bezdrożach:) tylko 5 km, ale.... Jak cenny czas! Boże jak ja potzrebowałam takiego wybiegania. Jak ja potzrebowałam napisania Wam o tym. Jak ja potzrebowałam zająć się przez chwilę czymś innym niż Frida, Nasivin itd. dziś czuję, że wracam a raczej wracamy do żywych- choc JJ nadal chorutki to czuję, że jest lepiej z nami obojgiem. Że matka już nie taka frustratka. Że damy radę. Ale na ten moment: NIECH MNIE KTOŚ PRZYTULI:(
Jak radzicie sobie ze sobą kiedy bezsilność bierze górę?