piątek, 30 maja 2014

Dzień Dziecka - mojego dziecka:)




Był Dzień Matki. Będzie Dzień Dziecka. Te dwa święta nabrały w tym roku nowego znaczenia. Bo tym razem to mój syn będzie świętował:) Mój jedyny, wyczekany, wynoszony pod sercem, urodzony siłami natury, podobny cały do ojca - nic do matki- SYN:) Dzień Dziecka już miał w tamtym roku, kiedy jeszcze siedział sobie w brzuchu i kopał radośnie moje żebra.

A dziś siedzi przede mną... patrzy mi w oczy... wyciąga ręce i śmieje się od ucha do ucha piszcząc przy tym w niebogłosy.  Od zawsze wiedziałam, że będzie to ON, że będzie miał na imię Jerzyk jak mój tata, że będzie miłością mojego życia, ale nie sądziłam, że aż tak wielką, że skradnie moje serce w całości, że będę gapić się jak śpi i rozpływać nad każdym ruchem, gestem, oddechem, spojrzeniem. Nigdy też nie myślałam, że tak bardzo będzie mnie wzruszał jego uśmiech. Czasem jeszcze nie dowierzam, że to się dzieje na prawdę. Cud narodzin pozostanie dla mnie największą metafizyką wszechświata.
Wiem, pisałam tu kiedyś, że nie zamierzam się obnażać emocjonalnie w kwestii macierzyństwa. Sorry! ale taki mam klimat patrząc na swoje dziecko, że nie da się:) a Margolajf to nic innego jak moje emocje. Z tego składa się ten blog;) No i jeszcze może z kilku książek i obiadów;)))co by nie być monotematycznym:) 
Synu, jeżeli kiedykolwiek to przeczytasz, wiedz, że matka (i ojciec;)) całkowicie zwariowali na Twoim punkcie i Dzień Dziecka trwa dla nas od października zeszłego roku:) Każdemu dziecku na kuli ziemskiej życzę tego, aby było kochane tak jak nasz SYN:) 








To zaszalałam z ilością zdjęć. Ale wkońcu to nasz wspólny, pierwszy Dzień Dziecka:)))
Pierwszy prezent od chrzestnej - cioci M;)



wtorek, 27 maja 2014

Moja muzyka Mój Top 5

Już niedługo Top Trendy w Operze Leśnej w Sopocie. I dlatego tak mnie wzięło na właśnie taki temat. Tak się poskładało, że od 2 lat nie ma mnie tam;) I jak widzę reklamy to już mnie kręci w brzuchu, żeby chociaż postać chwilę pod Operą w trakcie koncertu;) bo przecież syn mnie nie puści na cały. W takich momentach mowię sobie, że odstawiam cycka i daję butelkę... Po czym wracam myślami do tych roześmianych oczu przy mojej piersi i już wszystko jest proste, jasne i nie aż tak bardzo żal tego koncertu;)  Muzyka jest w moim życiu bardzo ważna. Od dziecka rodzice wozili mnie do szkoły muzycznej. Śpiewałam wiele lat w chórze - głos mam ponoć po tacie, który jak czasem zaśpiewał kolędę to ciary mieli wszyscy przy stole... Albo razem śpiewaliśmy mamie (zazwyczaj przy grillu;)) "Mały biały domek". ...Ach ... tato jak ja nadal tęsknię:((( nie wyobrażam sobie, że nasze szlagiery będę kiedyś śpiewać sama. Na razie jest to dla mnie nierealne zupełnie. Grałam wiele lat na pianinie, które mam do dziś ( trzeba by je nastroić zanim syn do niego usiądzie;)).
Od jakiegoś czasu myślę o powrocie do śpiewania. Nie mam tu na myśli darcia się w aucie - ps. zawsze mnie to zastanawia czy w autach stojących obok mnie na czerwonym świetle słyszą mnie? Boję się im spojrzeć w oczy, więc drę się patrząc przed siebie lub na kierownicę;) Ba ! Ostatnio oprócz tego, że myślę o śpiewaniu to także poszukuję gdzie by tu dać upust swojej energii muzycznej. Na razie nic nie zdradzam, żeby nie zapeszać, ale coś się kroi:)))). A na razie syn dzielnie znosi matki śpiewy. Jak widzę jego uśmiech i uginające się nogi kiedy mu śpiewam, to serce pęka z radości. Ale tak właśnie działa na mnie muzyka: porywa mnie bez reszty, czasem baaaardzo wzrusza. Ostatnio nie ma zbyt wielu chwil i miejsc abym mogła w spokoju posłuchać np. Antonia Carmony, które uwielbiam czy Agi Zaryan czy Leszka Możdżera, dlatego jeżdżą oni ze mną w aucie. Obowiązkowo. Jak nie mam płyty - nie wsiadam za koło;) Jak mam- wciskam gaz do dechy i jadę na obwodnicę Trójmiasta. Tam daję upust mojej radosnej twórczości wokalnej lub w "ciszy gardłowej absolutnej" delektuję się fortepianem Leszka M.;) lub cudną Adelle...
O gustach (również tych muzycznych) się nie dyskutuje;) Na koniec zdradzę Wam moje Top5 czyli 5 utworów, które zawsze będą dla mnie hitami choć niektóre stare jak świat. Każdy z nich jest dla mnie mega ważny, każdy łączy się z jakimś wydarzeniem, a przede wszystkim z ludźmi. Przy każdym mam w głowie obraz i czuję zapach sytuacji... Powiało romantyzmem...tak mnie jakoś napadło przez chwilę:) 
Uwaga? Dodam tylko, że kolejność utworów jest przypadkowa a i tak wszystkie są dla mnie number one, przy każdym śpiewam, drę się lub ryczę w zależności od nastroju;)

 
http://youtu.be/BpoQG4MW4RI 



 
O tak to brzmi:) A Wy macie jakieś swoje hiciory absolutne?









piątek, 23 maja 2014

Szparagowo mi c.d.

To, że kasza zdrowa jest nie trzeba trąbić gdyż trąbią już o tym wszyscy dookoła:) Moją miłością jest kasza gryczana. I to nie odkąd zaczęto o niej trąbić bo od dziecka. Moja mama zawsze gotowała ją do zrazów/ bitek wołowych na niedzielny obiad. Czemu na niedzielny? Nie wiem do dziś- po porostu wołowina była na niedzielę w ciemnym, pysznym sosie z kaszą gryczaną i kiszonym ogórkiem. Wołowinę uwielbiam, ale robić nie umiem zresztą lubię mieć takie dania, na które czekam z utęsknieniem jadąc do mamy;) i dlatego nawet nie próbuję się nauczyć bo wiem, że nigdy nie będzie taka jak u niej. Za to mama nauczyła się ode mnie kaszy gryczanej ze szparagami i fetą.
Powiem Wam, że odkąd odkryłam to połączenie smaków, mogłabym jeść codziennie. Co prawda kasza ma właściwości rozgrzewające, ale w tym wykonaniu smakuje równie pysznie na zimno. Przepis banalny jak wszystkie moje ;)
Składniki:

Kasza gryczana (torebka)- prażona smakuje mi lepiej
Pęczek szparagów zielonych- można z białymi też, ale nie są tak aromatyczne
Pół kostki sera feta (nie mylić z biedronkowską Favitą;) oczywiście smakują prawie tak samo, ale prawie....blabla robi różnicę :)

Na ugotowaną kaszę układam ugotowane szparagi (10 min we wrzątku max później zimny przelew wodą) i posypuje rozdrobnionym serem. 
Nic wiecej do szczęścia nie trzeba. No może białego rieslinga, ale nie chcę rozpijać syna;)


 Na zdjęciach nie ma Fety gdyż była się skończyła a zobaczyłam dopiero przy foceniu:)

czwartek, 22 maja 2014

Żarcie na upały:)

W takie dni jak dziś jedzenie mogłoby nie istnieć. A jednak jeść trzeba! I to najlepiej to, co chłodne. Polecam Wam mój prosty sposób na obiad a nawet dwa sposoby bo i sałatka, która wyjęta z lodówki daje niezłego kopniaka energetycznego:)
Po kolei:
Obiad to: ziemniaki z gzikiem:) Kiedyś obiad bez ziemniaków nie był dla mnie obiadem. Ostatnimi czasy ziemniaki są na obiad od święta, ale za to w klasycznych wydaniach czyli z kwaśnym mlekiem ( takim, że mozna jesc widelcem;)) lub właśnie z gzikiem. Nic prostszego zdarzyć się nie może jak ugotować ziemniaki w mundurkach póżniej je rozkroić i napakować twarożkiem przyrządzonym na słono z koperkiem i szczypiorem i czosnal oczywiście musi być- duuużo:)
Ja dodaję najpierw trochę masła na ziemniaki a dopiero na nie kładę twaróg:) Uwielbiam patrzeć jak kawałek zmrożonego masła rozpływa się na ziemniakach :) no także tego no:))) każdy ma swojego bzika / gzika.

Sałatka:

Brokuł zblanszowany tylko 2 minuty we wrzątku po czym przelany zimną wodą,

Papryka czerwona

4 jajka na twardo ( gotujemy 7 minut max gdyż póżniej powstaje na żótku ciemna otoczka po wytrąceniu żelaza a na walorach kolorystycznych zależy w tym składzie ;)) skąd to wiem??? A no od pani koleżanki dietetyczki  klinicznej:) także źródło niebyle jakie googlowe:) z całym szacunkiem dla skarbnicy mądrości życiowych Ojca, Doktora Hab. Googl.pl :))

ziarno słonecznika i dyni prażone

To wszystko łączymy pokrojone w grube cząstki i wstawiamy do lodówy.
Następnie robimy dresing z :

Łyżka majonezu ( kętrzyński lub kielecki - naj naj naj)
4 łyżki jogurtu naturalnego rzecz jasna
Sól pieprz i ząbeczek tylko jeden mały czosnku:) no jak bez niego;)

Składniki sałatki polewam dresingiem dopiero na talerzu. W ten sposób nic nie podchodzi wodą w lodówce i nie wygląda wieczorem jakby stało dwa tygodnie:)

Smacznego:)







 A Wy co zajadacie w upalne dni?:)

wtorek, 20 maja 2014

Dzień Matki 2014 mama- ja- mama :)

Już za kilka dni Dzień Matki. Boże jak ja zawsze biegałam za konwaliami na to święto. Nie wiem czemu, ale to właśnie konwalie bardzo przypominają mi o tym dniu. Co roku staram się aby to święto było dla mamy wyjątkowe, niezapomniane i nie chodzi tu o drogie kremy ,  których rzecz jasna sama sobie nie kupi "bo szkoda pieniędzy" (swoją drogą kiedy ta mama przestanie na siebie żałować...ech). Etap takich prezentów już minął. Zbuntowałam się na kupowanie kolejnych perfum, swetrów i torebek.  Teraz staram się aby  upominki  dla mamy były "aktywne". Ostatnia niespodzianka w SPA bardzo jej przypadła do gustu:) ciekawe po kim ja tak lubię wszelakie mizianki ;) Tak będzie i w tym roku. Mam nadzieję, że uda nam się wyskoczyć tam razem. Wkońcu w tym roku to również moje święto :)))))))))) Fajnie byłoby po prostu razem pobyć ...nagadać się.... same tylko ze sobą.... napić się herbaty w spokoju i wśród pięknych okoliczności  przyrody. A Sento Spa Klekotki na pewno sprosta naszym oczekiwaniom:) Taki mam plan na Dzień Matki 2014. Kiedy poinformowałam o nim męża mega przypomniał mi, że w tym roku być może to mój syn będzie chciał mnie gdzieś zabrać;)))) No cóż...:))) Czekam w takim razie z wielką niecierpliwością. Jakoś pogodzę te wszystkie atrakcje:) Ach ciężkie jest życie Matek;)))) Ale cytując klasyka:"czego się nie robi dla dzieci";))))
Ps. A syn doskonale wie czego mama potrzebuje żeby ją kręgosłup nie bolał;)) wystarczy mały masaż, dobra kolacja i nowa sukienka i już nic nie boli;)
I love my life:)
A Wy jakie macie pomysły na ten dzień?

poniedziałek, 19 maja 2014

Wielki dzień




Po wielkich gonitwach przyszła pora na relax czyli blog:) Dziś post z tematu tzw. parentingu- uprzedzam lojalnie;) Otóż za nami chrzest naszego pierworodnego. Chrzest, który był dla nas bardzo dużym i ważnym wydarzeniem. Dzięki uprzejmości księdza odbył się tak, jak sobie to wymarzyliśmy czyli kameralnie, krótko, elegancko i tylko z najbliższymi. Dzięki temu wszyscy byliśmy blisko najważniejszego. JJ jest dzieckiem z natury bardzo pogodnym. Uwielbia nowe twarze, nowe głosy, wydarzenia głośne i melodyjne dlatego cała ceremonia była dla niego wielką radością a tym samym naszym szczęściem. Dzięki temu, że byliśmy w kościele tylko my, ksiądz stał praktycznie koło nas- Jerzyk pomagał mu w utrzymaniu świętej księgi a w momencie polania głowy nie omieszkał (oczywiście na siedząco) złapać za dzbanuszek ze święconą wodą. Wszystko odbyło się bardzo uroczyście na wesoło w 30 minut! :)))) Diabeł został wypędzony i udaliśmy się na obiad. Jeżeli zastanawiacie się gdzie zorganizować piękny, pyszny rodzinny obiad z małymi dziećmi to restauracja Baby Cafe we Wrzeszczu jest odpowiednia pod każdym względem. Wszystko dopracowane i zapięte na ostatni guzik. Przyznam, że od początku do końca miałam wizję tego dnia i wszystko miałam zaplanowane- co sprawiało, że nie byłam "łatwym klientem:)" , ale sprostali moim wymaganiom w 200%:) nawet biały bez stał na stole tak jak chciałam:) Miejsce dla honorowego gościa przybrane na biało, dla pozostałej dwójki naszych gości - niemowląt półrocznych -;) ( się namnożyło nam dzieci;) również przygotowane krzesła. Samo jedzenie było przepyszne i w takiej ilości, że jeszcze zabraliśmy do domu. Obsługa przemiła a zarazem profesjonalna. Szczerze polecam nawet wybrać się na zwykły obiad z maluchem bo miejsce to jest na prawdę stworzone z myślą o nich. Jest nawet kącik do karmienia piersią;) nie trzeba się bunkrować aby ktoś nie podejrzał ponętnego cycka;) Dla starszych dzieci jest sala zabaw z animatorem i dzięki temu, rodzice jedzą jak ludzie, przy stole, spokojnie a nie jak latające stado baranków na Podhalu;) 
A o samym jedzeniu nie będę sie rozpisywać- idźcie i sprawdźcie- dodam tylko, że wszystko jest robione na świeżo - tzn. lokal nie posiada stałej karty. Menu jest wypisane na dany dzień i czasem o godzinie 18 nie ma już wołowiny w imbirze, którą robią obłędną;)
A teraz kilka skromnych fotek ze śniadania w domu:)







I oczywiście wyspany Królewicz:





Kuzyneczko daj Ci zjem opaskę:)


I wracamy do domu:)

Taki to był właśnie nasz Wielki Dzień, którym postanowiłam się z Wami podzielić:)

czwartek, 8 maja 2014

Sezon na szparagi- tarta

Sezon na szparagi trwa. Kilka lat temu tą miłością zaraziła mnie koleżanka z pracy. Szkoda tylko, że tak krótko można je kupować świeże bo max do końca czerwca. Dlatego właśnie trzeba wykorzystać całe dobro, które ze sobą niosą szparagi: mnóstwo kwasu foliowego i łatwoprzyswajalnego żelaza oraz całą paletę witamin, wapnia i błonnika. Ci, którzy już mnie trochę czytają wiedzą, że nie kubię spędzać zbyt dużo czasu na przygotowaniu potraw, ale uwielbiam smacznie i zdrowo jeść:) I taka będzie również ta propozycja: szybka i zdrowa i smaczna.
Do tarty potrzebujecie:
Ciasto kruche ( 2 szklanki mąki i 180 g masła/margaryny 1 jajko) lub francuskie gotowe z Biedrony;)

pęczek lub 2;) szparagów zielonych - preferuję zdecydowanie- białe nie są tak aromatyczne

Sos do zapiekania:
5 łyżek śmietany 18%
3 żółtka
200g startego sera żółtego
1 łyżeczka musztardy dijon

przygotowanie:
Ciasto kruche podpiekamy 10 min w 200 st jeśli wybieramy ciasto francuskie : nie musimy podpiekać wcześniej:)
Szparagi obieramy i łamiemy końcówki- to sprawdzony sposób aby pozbyć się zdrewniałych części we właściwym miejscu- zawsze miałam z tym problem bo ucinając nożem często zostawało mi 2 cm ze szparaga:) gotujemy je w lekko osolonej wodzie ok 10 min i przelewamy zimną wodą. Układamy na cieście i zalewamy sosem: wszystkie składniki sosu należy poprostu wymieszać:) całość piec ok 20 min ciasto francuskie i 10 min kruche ( wcześniej podopieczne 10 min) temp 200 st.

A tak oto wyglądało to u mnie:)











Róbcie bo pycha:)
A może macie inne szybkie pomysły na szparagi?