sobota, 4 października 2014

To be or not to be


Są takie miejsca, które uwielbiam, ale bywam bardzo rzadko. Należy do nich niewątpliwie teatr. Bardzo lubię wszelkie kontakty ze sztuką na żywo. Ostatnio (co tu dużo kryć) zbyt wiele ich nie mam:) no chybaże zaliczyć do sztuki śpiew kołysanek synowi;))) I właśnie dlatego skakałam w ten piątek pod niebo z radości!!! Dosłownie!!! Byłam w miejscu, którego budowę wspierał osobiście sam Książę Karol!:))) Trochę to trwało, ale udało się i mamy w Gdańsku Teatr Szekspirowski!!! Zbudowany na wzór starych teatrów angielskich (co osobom siedzącym bez oparcia na 3 godzinnym przedstawieniu na pewno dało się we znaki:))) Miałam to szczęście, że siedziałam na widowni głównej przed sceną na skórzanym fotelu- i tu ukłony w stronę Tych, Którzy się do tego Mocno przyczynili :))))) jeszcze raz Dziękuje;) Teart Niesamowity pod każdym względem. Sztuka, którą dane mi było oglądać, była bardzo trudna do zrozumienia. "Hamlet" grany przez Niemców w ich rodzimym języku to zdecydowanie,mimo tłumaczenia, ponad moje zwoje mózgowe:)))) Ale ale ale ekhm ekhm ekhm:)))) nie samą sztuką człowiek żyje w teatrze:) zwłaszcza matka, która wyposzczona kulturalnie połykała każdą minutę jakby za chwilę świat miał się skończyć:) (jednocześnie modląc się, aby mleko wiadomo gdzie;))pozostało tam do momentu powrotu do domu:))) Każdy ruch na scenie, na widowni, każdy dźwięk, każdy wytworny frak, każde nieprzeciętne twarze, każdy zapach drogich perfum, każde zdanie, eleganckiej starszej pani siedzącej obok, która potrzebowała dzielić się emocjami z poprzednich spektakli....;)))Wszystko to żyło i stworzyło niepowtarzalny klimat. Takie już ze mnie zwierzę społeczne, że długo nie karmione bywa głodne wrażeń:)
Scena śmierci Hamleta spowodowała, że tych wrażeń nie zapomnę jeszcze baaaardzo długo. Otórz w tejże właśnie scenie nad publicznością otworzył się bardzo powoli jakby pękając na pol- dach teatru!!! Niebo było pięknie ugwieżdżone mimo serca miasta!:) Można było poczuć na własnej skórze jak duch tytułowego księcia uniósł się na wieki ku górze!!:))) Zwłaszcza, że powietrze niezbyt ciepłe w paździenikową noc;) Takież to właśnie emocje mną targają kiedy wspominam ten niesamowity wieczór. Wiem jedno: szybko wrócę tam na pewno:) 
Tymczasem idę już zamknąć me powieki... Oby nie na wieki:))) Powiało Szekspirem.... :)))) cóż....  Hamleta nie zapomnę nigdy.



sobota, 27 września 2014

Matka frustratka


O jakże potrzeba mi teraz chwili z własnym oddechem. Tylko ja i przepływające obok mnie powietrze... Powolny wydech .... Długi i oczyszczający.... I tak dzieścia razy i od razu głowa przewietrzona. Niestety w tym tygodniu to tak nie działało:( JJ pochorował się nam baaaardzo bardzo bardzo. A siedzenie w domu z chorowitkiem, który nota bene mało przejmuje się chorobą i lata po chacie marudząc całe dnie i noce...mało fascynujące. Zmęczenie moje i bezsilność przypomniały mi 4 miesiące wyjęte z życia czyli kolki JJ!  Kiedy to człowiek uświadamia sobie, że jednak jest cyborgiem bo żyje mimo chronicznego wyczerpania a zaraz potem zastanawia się czy najpierw robic jeść czy może położyć się spać, ale wtedy istnieje ryzyko śmierci z głodu we śnie. I te dobre rady: śpij kiedy on śpi...:))))))) o tak mnie bawią:))))) cała reszta czyli jedzenie (na następne pol dnia z góry) prysznic (zaległy poranny wystarczający za wieczorny) pranie, a nawet zwykle pogapienie się w sufit (jakże potrzebne dla resetu mózgu) to wszystko ROBI SIĘ SAMO! A my tu sami we trójkę ... I mimo wielkiej pomocy męża mego jedynego to myślę sobie: Jaka szkoda, że Bruno nie umie rozwieszać prania:((( Ale dziś po całym tygodniu zalegania i karmienia frustracji- matka frustratka - O TAK!:) wkoncu się określiłam słusznie ... dziś postanowiłam iść biegać mimo wszystko i wszystkich. JJ gil do pasa, ale nakarmiony więc matka za drzwi! I przed siebie po bezdrożach:) tylko 5 km, ale.... Jak cenny czas! Boże jak ja potzrebowałam takiego wybiegania. Jak ja potzrebowałam napisania Wam o tym. Jak ja potzrebowałam zająć się przez chwilę czymś innym niż Frida, Nasivin itd. dziś czuję, że wracam a raczej wracamy do żywych- choc JJ nadal chorutki to czuję, że jest lepiej z nami obojgiem. Że matka już nie taka frustratka. Że damy radę. Ale na ten moment: NIECH MNIE KTOŚ PRZYTULI:(
Jak radzicie sobie ze sobą kiedy bezsilność bierze górę? 

poniedziałek, 22 września 2014

Curry dyniowe z kurczakiem


Dynie uwielbiam. Krem robię na kilka sposobów, ale najbardziej lubię na słodko z kardamonem, cynamonem i imbirem....mmm jutro chyba zrobię:) Powidła z dyni robi moja mama. Również są obłędnie słodkie i aromatyczne. A ostatnio szukając inspiracji na nową idsłonę dyni znalazłam przepis na curry z dyni. Zrobiłam i już wiem, że do końca sezonu dyniowego zrobię jeszcze kilka razy na pewno:)
Oto przepis - składniki:
Pól średniej dyni lub cała mała ( średnica ok 15 cm)
Pierś z kurczaka
1 szkl mleka kokosowego
1 łyżeczka przecieru z pomidorów
1 limonka
Pęczek kolendry
2 ząbki czosnku
Sól
szczypta cynamonu i jeśli lubicie ostro to chili.

Limonkę wyciskamy i sok mieszamy z przecierem oraz z przyprawami. Macerujemu kawałki piersi z kurczaka. Smażymy je na maśle klarowanym chwilę i wyjmujemy na talerz. Na tą samą patelnię wrzucamy dynię i chwile dusimy po czym wlewamy mleko kokosowe i gotujemy do miękkości. Po ok 15 minutach dodajemy kurczaka i mieszamy razem. Sos ktory powstaje smakuje świetnie!:) Ja ugotowałam jeszcze do tego kasze jaglaną zeby dopełnić talerz;)))
Róbcie i smakujcie smacznego:))))

czwartek, 18 września 2014

Akcja - reakcja!!!


Ten post jest formą autoterapii po tym, co dziś usłyszałam. Obiecałam sobie, że mój blog nie będzie miejscem, w którym wylewa się czynne żale. A juz na pewno nie będzie tu krytyki innych po fachu czyli mamusiów;) Nienawidzę, kiedy jedna mamunia wylewa na drugą wiadro pomyj tylko dlatego, że tamta ma inne pomysły na wychowanie swojego skarbeczka. A można tego znaleźć w internetach ogrom! Ale jest właśnie jedno ALE. Na litość Boga! kiedy dziecko płacze - REAGUJMY! Nie idźmy obok z telefonem przy uchu jakgdyby się nic nie działo. Ono ma tylko nas- rodziców!!! Gdyby umiało mówić może nie musiałoby płakać. Gdyby umiało myśleć logicznie może nie buntowałoby się. Gdyby czuło reakcję na swój komunikat może demonstracja nie trwałaby tak długo!!! Nie zamierzam absolutnie czynić niniejszym wykładu na temat rodzicielstwa bliskości, które nota bene sama propaguję, ale pozostawianie dziecka na tak zwane "wypłakanie się"- doprowadza mnie do skrajnego politowania dla rodziców. I nie mówię tu o nauce zasypiania choć tego kompletnie nie mogę sobie wyobrazić- zostawić dziecko do "padnięcia" z płaczu na dobranoc. 
A piszę o tym wszystkim przez sytuację, której dziś doświadczyłam. Ja a także mój syn, któremu owszem Bozia dała baaaardzo sprawne struny głosowe i dokładnie wie kiedy i jak się ich używa aby osiągać cele ;)))) mimo  to nie próbował nawet pisnąć cichutko. 
Rzecz miała miejsce na zakupach. Chodziliśmy chwilę po sklepie a przed nami mama z synkiem w wieku rok i dwa miesiące- oczywiście musiałam z panią zagadać, zapytać ... Chociażby po to żeby choć na chwilę ten mały biedaczek odsapnął od płaczu.... Ależ jak on się darł, krzyczał, wył, poźniej łkał później znów płakał..... Tak wkólko... Nie do opisania obraz dziecka, któremu ewidentnie o coś chodziło. Nie do opisania był również obraz mamy, która ani razu nie zareagowała na płacz dziecka. Ani razu nawet nie spojrzała czy wszystko ok czy może jest jakiś powód, któremu da się zaradzić. Ba ! Zupełnie spokojnie odebrała telefon i chichotała rozbawiona jakby chciała przekrzyczec lub zagłuszyć swojego syna. Obserwowałam tą sytuację od początku - chyba matki juz tak mają, ze gapią się na inne dzieci w podobnym wieku do swoich. Przynajmniej ja robię to zawsze mniej lub bardziej świadomie:) Chłopczyk ten zaczął płakać w wózku jak tylko weszli do sklepu. Robił to coraz głośniej aż zaczął się ksztusić, prężyć i rozrywać szelki!!! Reakcja  matki a właściwie kompletny BRAK reakcji rozwalił mnie totalnie !!!! Na szczęście nie byłam sama w swej frustracji. Stojąc w kolejce do kasy pewna pani zapytała tą kobietę czemu nie wyjmie małego z wózka przecież krzyczy tak żałośnie na co tamta odpowiedziała:" pani jak ja tak będę reagować na jego krzyk to on mi na głowę wlezie". 
Droga pani życzę pani tylko jednego: żeby czym prędzej wlazł pani na tą głowę i przez megafon powiedział pani prosto do ucha, że potrzebuje UWAGI, czułości, bliskości i reakcji!!! Bo to jego komunikat, prawo miłości, uwagi i poczucia bezpieczeństwa a nie próba manipulacji!!! O tej jeszcze usłyszy w swym życiu i nauczy się pewnie walcząc o swoje- bo na to się zanosi. 
Moim skromnym zdaniem: Błagam REAGUJMY!!!! Choć czasami ręce opadają i mamy ochotę zakończyć dzień o godzinie 8 rano to jednak reaguję na wrzaski JJ po to by wiedział, że prowadzimy dialog, że nie jest sam ze swoją frustracją. I nawet jeżeli żałośnie krzyczy tylko dlatego, że wyciągnęłam go z jego ulubionej szafy to niech wie, że matka go słyszy i rozumie dlaczego wydziera  się jak poparzony!!! I mimo, że moja cierpliwość wtedy przechodzi w stan skupienia lotny i ulatnia się jak płonny gaz wonny:)))) to biorę na ręce i gadam do ucha, że kocham. Najczęściej gorzkie żale i frustracje mijają wtedy w kilka sekund. A ten biedny chłopiec płakał tak i zanosil się dobre 15 minut na naszych oczach i uszach.... Jeszcze go widzę i słyszę to łkanie. A tej pani..... Cóż.....Nie chcę jej więcej spotykać na swojej drodze. Rozliczy ją z tego kto Inny. Żal chłopca...był taki przerażony:(

poniedziałek, 15 września 2014

Tajemnica kokosowa


Moim ostatnim odkryciem prozdrowotnym jest woda z kokosa. Okazuje się, że jest absolutnym numerem jeden jeśli chodzi o nawodnienie organizmu podczas treningów!!! Mówiąc "woda z kokosa" mam na myśli płyn, który znajduje się w środku owocu:) I wyobraźcie sobie, że nie potrzeba wiartarki aby zrobić dziurkę i pić sok :)))) tak jak to wymyślił mój małż:)))) Mając 32 lata doświadczyłam niesamowitego odkrycia: jedną z trzech czarnych plamek na czubku owoca jest bardzo łatwo przebić nawet zwykłą słomką!!! Ot taka tajemnica kokosowa:))) 
A teraz powiem Wam dlaczego warto kupić w Biedronie kokosa za 1,99zl i wypić z niego płyn. Otóż owy napój 100% naturalny ma całe spectrum cudownych właściwości. Zawiera kwas laurynowy, składnik, ktory występuje w mleku matki!!! i wspomaga układ odpornościowy - doskonały dla małych dzieci i kobiet w ciąży:) Kwas ten ma działanie niszczące dla drobnoustrojów takich jak wirus opryszczki, Helicobacter, cytomegalowirus. Oprócz wielu witamin z grupy B woda kokosowa zawiera rownież  kinetynę, ktora opóźnia procesy starzenia skory i przyspiesza jej regenerację. Jest bogatym źródłem elektrolitów takich jak wapń, fosfor, magnez:)
I dlatego warto pic wode z kokosa:))
Gotowa woda kupywana w kartonie lub butelce jest  dość droga bo kosztuje ok.  20 zł za litr!!!!! A wystarczy kupic kulkę w Biedrze za 1,99 i pić na zdrowie:))
Polecam na jesienne słoty.

A czy Wy macie jakieś swoje odkrycia spożywcze?

czwartek, 11 września 2014

Tabbouleh czyli namiastka kuchni arabskiej




Nic nie poprawi mi lepiej nastroju w jesienne wieczory niż wspomnienia gorących wakacji. Uwielbiam przypominać sobie obrazy, smaki, ciepło, ludzi... I tak właśnie ostatnio wspominając pewne wakacje w Hiszpani zrobiłam się mega głodna:))) Zazwyczaj bywa tak, że na wakacjach oprócz smażenia się "na heban" na plaży, pochłaniam tony jedzenia różnych kuchni świata. Tak właśnie wyglądały pewne wakacje w Hiszpani:)))) Oprócz obłędnych owoców morza dane mi było rozkoszować się nową wtedy dla mnie kuchnią arabską:))) Pamiętam doskonale tamtą kolację, tamte smaki humusu, falafela, tabbouleh ....Ludzi!!!, których pozdrawiam z tego miejsca serdecznie: Nigdy Was nie zapomnę mimo tysięcy kilometrów:)))!!! Ach cóż to były za wakacje!:)))) Postanowiłam namiastkę smaków przywołać w swojej kuchni:) Zrobiłam kolację z arabską sałatką tabbouleh a do niej krewetki na maśle w białym winie:)))
Jeżeli lubicie orientalne smaki, do których  nie potrzeba koniecznie wschodnich przypraw to jest to danie dla Was!:)
Zapraszam:)


Składniki:


4 pomidory - skórka sparzona i zdjęta 
Pęczek zielonej pietruszki
Szklanka ugotowanej kaszy- i tu pozostawiam Wam wybór gdyż w oryginalnych przepisie jest kuskus a ja robię z jęczmienną - jest moją królową kasz:)))
Oliwa z oliwek, 
2ząbki czosnku
Sok z  połowy limonki

Przygotowanie:

Do ugotowanej na sypki kaszy dodajemy sok z limonki, oliwę, czosnek. Mieszamy. Do tak przygotowanej kaszy dodajemy pokrojone drobno pomidory bez gniazd nasiennych oraz posiekaną pietruchę. Wszystko!!! Jest pysznie, szybko i zdrowo:))) Doskonała przekąska do lunch boxa!!! Na podróż i do pracy:)
Z racji tego, że od krewetek specem jest u nas w domu mąż mój ukochany to on przygotował jeszcze do kolacji ( bo przecież - cytat: co to za danie tylko kasza z pomidorami - koniec cytatu;)))
A robi je tak:

Paczka krewetek tygrysich mrożonych wrzucona na masło i podlana białym winem (ok pol szklanki) do tego ząbek czosnku i jak to On mówi parę minut i gotowe:) mi za kazdym razem wychodzą gumowe więc niempodejmuje się przyrządzania tego "prostego" dania.

Doskonale pasują do siebie sałatka i krewetki:)))) mniam. 
Zróbcie sobie na piątkowy wieczór- palce lizać:)))





Jeżeli macie jakieś swoje hiciory kuchenne z wakacji to dawajcie w komentarzach !:))) 

wtorek, 9 września 2014

Obudź się!

Nie wiem jak Wy, ale ja powoli odczuwam jesienne przesilenie. Słońce, od którego jestem mega uzależniona, jest już tylko od święta i to sprawia, że energia moja spada do minimum. Postanowiłam rozprawić się z szarością wokół. Wypróbowałam kilka sposóbów i rzeczywiście zadziałały. Kilka stosuję nie od dziś i są moim numerem jeden od wielu jesieni i wiosen:) Jeżeli macie spadek energi w ciągu dnia i o godzinie 8 rano marzycie aby była juz 19 wieczorem to proszę bardzo wypróbujcie moje sposoby. Może akurat Wam również poprawią formę.
1. Zielona herbata - należę do osób nieznających smaku kawy- tak, 32 lata na karku i nie nauczyłam sie pic kawy...ale za to zielona herbata to mój Red Bull zawsze dodaje mi skrzydeł:)


Słaby napar pobudza natomiast mocniejszy może obniżać ciśnienie- u mnie tak jest.

2. 10 świadomych oddechów- oczywiście najlepiej połączonych z ruchem, ale np. biurze nie bardzo każdy ma możliwość wykonania asan jogicznych- choć znam takim, którzy mogą i to robią:))))))zazdroszczę- ale dla większości zjadaczy chleba proponuję poprostu powolne nabieranie powietrza do brzucha, płuc i powolne wypuszczanie najpierw z brzucha potem z płuc. Sprawdźcie to działa. Świadomy oddech najpierw mnie uspokaja a później daje kopa:)

3. Owoc- świeży owoc najlepiej soczysty- np. jabłko- jesień obfituje w pyszne jabłka  . Już samo wgryzienie się w owoc dodaje zmysłom energii- bo pachnie, chrupią, sok leci- czy juz macie pełne ślinianki? :) Ja tak:)) a cukry zawarte w owocach to naturalne pobudzacze:)))
a jeżeli spadek energii powiązany jest ze spadkiem humoru to owoc zamieniam na:

Gorącą czekoladę- wtedy jestem usatysfakcjonowana we wszelkich sferach emocjonalnych i radość gości w sercu i na twarzy i w brzuchu;))))

4. Widok przyrody- 

Czasem wystarczy mi, że spojrzę za okno i energia wraca. Niekoniecznie musi to być widok wody, ale nawet zagapienie sie na drzewo na liście poruszane wiatrem lub poprostu zagapienie się na chwilę aby zresetować umysł:)))) działa :)))

5. Muzyka -nie  mam tu na myśli dźwięków gongów tybetańskich tylko zwyczajne przeboje disco. Zmieniam stację radia z Programu  3 na Radio Eska  lub słucham ulubionej hiszpańskiej płyty Antonia Carmony:))) Gwarantuję powrót dobrej energii:))

A wy jakie macie sposoby na dodanie, przywrócenie sobie energii w ciagu dnia? Podzielcie sie koniecznie w komentarzach :) 

wtorek, 2 września 2014

Rok roczek zmiany zmianki



No i oto proszę państwa wielkimi krokami nadciąga data 19 października. Co za nią idzie? Otóż idzie a nawet biegnie największe szczęście minionego roku: nasz roczniak - JJ:) Cóż to był za rok!!! Pozwolę sobie już teraz z lekkim wyprzedzeniem poprzeżywać trochę póki mam na to jeszcze słodkie i słoneczne popołudnie. Jak pomyślę, że jeszcze rok temu o tej porze wekowałam hektolitry lecza (bo tak mnie naszła ochota;)) z wielkim brzuchem o 25 kilo cięższa to jakoś tak dziwnie. Aż nie do wiary. Czekaliśmy i wymyślaliśmy historyjki jak to będzie..zastanawialiśmy się jak wygląda nasza kropka...
jak się czuje... czy mu wygodnie i gdzie ma głowę a gdzie piętę.. A dziś proszę bardzo oto stoi przed nami- taki piękny, radosny, gotowy do życia w świecie. I jak to powiedziała moja koleżanka: Boże to już rok? Przecież dopiero co oglądałyśmy czarną plamę  na usg:) a tu ta czarna plama juz biega i robi kociłapci;) Ba ... nawet doskonale wie, że mama to mama i nikt inny.:)

Ale zanim to wszystko to najpierw następuje najdziwniejsze 9 miesięcy w życiu. 

Bo z jednej strony ogromnej radości nie ma końca. Z drugiej zaś ciągły stres czy wszystko ok. Niby otoczenie Cię podziwia, mówią jak to piękniejesz w oczach a potem zaraz sterta dobrych rad co Ci wolno a czego kategorycznie nie. Ty sama czujesz się wyjątkowo. Widzisz dodatkowe kilogramy (ktore w moim przypadku baaaardzo mnie cieszyły;)) i skaczący brzuch. Masz ochotę krzyczeć ze szczęścia aby za chwilę rozryczeć się jak wariatka "bo tak". U mnie było tak przynajmniej 5 razy dziennie:) ale idźmy dalej. Generalnie jesteś żywym inkubatorem, o który wszyscy się martwią, troszczą, chuchają, dmuchają,  pytają, chronią. Później odbierasz 100 telefonów dziennie i informujesz, że jeszcze nie urodziłaś:) Nadchodzi wkońcu kres tej idylli i jak za dotknięciem czarodziejskiej rózgi (nie różdżki bo wkońcu to poród więc musi być groza;)) nikt już praktycznie nie zwraca na Ciebie uwagi. Już nie pytają czy jadłaś dziś śniadanko bo czy wogole coś jadłaś. Bo? Oto na świecie pojawił się On. Ten, na krórego czekali, który walił matkę po żebrach przez ostatnie 9 msc, a ona się cieszyła jak głupia. Ten, którego nosiła pod sercem i zamartwiała się o każdy ruch małej stópki, stópeczki, stópuni. Teraz to on przejmuje całą uwagę i wszystkie miłości świata.
Nieważne, że matka prawie znika z planety Ziemia zanim wkręci się w totalnie obcą, nową karuzelę.  Nieważne, że ojciec jest jakby wilkiem w jednym stadzie i nagle chcesz na niego warknąć, żeby neurony się połączyły i wszystko zaczęło działać. Najważniejsze,  że młodzież rośnie w siłę, ćwiczy płuca 20h na dobę przez równiutkie 4 miesiące. Ale to przecież wspaniale- ma kolki- wiadomo, że zdrowe;))Słysząc takie pomocne, dodające młodej matce otuchy zdania, miałam ochotę wziąć pałę i przygłaskać niektóre rozczochrane czuprynki:) Ale co fakt to fakt- młoda matka jest cyborgiem. Nie śpisz, nie jesz a mimo to świetnie dajesz sobie radę. Czasami zdaję sobie z tego sprawę, że my kobiety naprawdę jesteśmy z żelaza i mamy nadludzkie siły. Wkońcu dokonujemy cudów. Cud narodzin dzieci jest tylko tego potwierdzeniem.
I tak oto rok czasu mija jak mały CUD gałgan biega z nami po świecie. Matka w tym czasie "nudząc się bo przecież siedzi w domu;))" założyła bloga, zaczęła biegać i wpadła na kilka innych pomysłów, o których później;) Najpierw trzeba Cudeńko poskromić w żłobku bo matce na głowę zaczyna wchodzić ;) Wylać morze łez jak na Matkę Polkę przystało;))) Oj jak ja wyłam podejmując tę decyzję o żłobku...Jak mały szczeniaczek, któremu słoń nadepnął na łapkę;))Ale cóż, pan Tusk już drugiego roku nie da macierzyńskiego choćby go prosiły matki wszystkich kwartałów:))))A szkoda.... Toż roczniak to takie maleństwo a już musi walczyć z rówieśnikami o samochodzik:))) Jak to mówi mój kolega: życia uczy się od najmłodszych lat- niech walczy:) Może nie zginie w tym żłobku. Co jak co, ale nazwa "żłobek" jest fatalna. Dlatego nasz syn pójdzie do Klubiku Malucha a nie do "żłobka":)) A Matka? Pamiętając, że ma nadludzkie siły:) pobiegnie w półmaratonie już wiosną, ale wcześniej zorganizuje wspaniałą imprezę kończącą ten CUDOWNY ROK:))
Nasz Cudek: (kocham go jak wariatka od pierwszej sekundy;))






A taki to był malutki dzidziuś...



niedziela, 31 sierpnia 2014

Dzień Blogowanie


Dziś Dzień Blogowania. A mnie dopadły jakieś czarne myśli. Chodzi mi o bloga, blogowanie i wszystko co się z tym wiąże. Spotykam się ze zdaniami, że powinnam pisać częściej. Dostaję czasami maile, że ktoś lubi mój styl pisania. To miłe i bardzo motywujące. Czasem jednak zastanawiam się czy chcę być w tej dziedzinie aż tak systematyczna. Przecież piszę sobie ot tak! A nie dla podtrzymania statystyk...ale nie ukrywajmy- jak widzę, że w jednym dniu blog ma 200 odsłon to unoszę się nad ziemią i klaszczę uszami:)))) Oczywiście nie jest to zjawisko codzienne, ale zdarza się w miesiącu nawet kilka razy:)) Pewnie dla starych wyjadaczy blogerskich to kropla w morzu, ale dla mnie to całe morze radochy :))) I właśnie z tej okazji i w związku z dzisiejszym dniem (przyp. Dzien Blogowania) chcę Wam i sobie obiecać, że będę pisać częściej.;)) na szczęście tematów w głowie nie brakuje. Jednym z nich jest podsumowanie minionego roku. Tak tak mam w domu kalendarz i również umiem czytać, że nowy rok to 1 styczeń. Dla mnie natomiast Nowy Rok rozpoczął się 19 października 2013;)) kiedy to na świat wydałam JJ syna pierworodnego:))) I właśnie zbliża się pierwsza rocznica tego oto wydarzenia. Na tą specjalną okazję będzie nowy, odrębny post, na który już zapraszam już dziś. A teraz idę napić się Prosecco i zaprzestać myślenia o tym czy pisać czy nie pisać bo i tak napisałam:)))) bo kobieta przecież zmienną jest czego stanowię przykład idealny:))) A jak mi się zachce to może jeszcze coś napiszę?....;))) A jak nie to skasuję to wszystko w cholerę. Taki mam nastrój- sory taki mamy klimat:)))-Powiedziała sobie kobieta a teraz cytują szeregi:)))No dobra spadam już bo pomyślicie, że to Prosecco to za mną a nie przede mną;) 




środa, 20 sierpnia 2014

Jesienne Top 10 - na to czekam :)



Fotografia pt. Znajdź Brunka:));)


Mimo, że jeszcze trwa sierpień ja już czuję jesień. Na spacerze liście spadają na głowę. Pająki wiją babie lato, które omiata wszystko co się da. Słońce nisko  grzeje jeszcze mocno. Jadę jutro na Warmię, Mazury nasycić się końcem lata. Napatrzeć się na zachody słońca. 



Nabiegać się po łąkach rano ...po rosie... po polach ... pachnących mokrą ziemią. Jesień to oprócz lata moja ukochana pora roku. Zimę, wiosnę można wykreślić. No dobra zima ok, ale przez okno i przy kominku a wiosna? Hmm... Niby robi się zielono, ale... Jakos bez entuzjazmu bo zimno jeszcze. 
A na prawdziwą jesień już czekam:)

Oto moje jesienne Top 10 :

1. jabłka - jedzmy dużo na złość Putinowi:) i sobie na zdrowie:)
 2. czerwone liście dzikiego wina na trasie zawsze tworzą magiczny klimat...;)
3. dynie- uwielbiam krem, ktory jesienią robię jak opętana aż mi obrzydnie i mąż powie dość:)
4. pusta plaża w Rewie!:) tylko morze, słońce, piach i ja- bezcenne chwile wkońcu jesienią stają się realne:)
5. Pojadę w góry na weekend- jeśli Tatry to tylko jesienią!!! Tak od lat. 
6. grzyby- uwielbiam zbierać mimo, że nie jem:) ale chodzenie po lesie i koszenie prawdziwków- radość po pachy:)
7. wrzosy na jesiennym balkonie przy blasku tea lightów - już są:) nie mogłam ich nie kupić jak tylko się pojawiły choć obok mam jeszcze pelargonie;)
8. długie spacery w liściach po kolana - kopanie kolorowych liści sprawia mi frajdę jak dziecku mojemu nowa zabawka:)
9. miękkie swetry- już czekają żeby mnie otulić:)
10. Wystawiać twarz do jesiennego słonka- jest nisko, mocno grzeje i przywołuje wspomnienia cudownego lata:)
A Wy na co czekacie tej jesieni? 
Cokolwiek by to było życzę Wam abyście byli szczęśliwi czy to jesień czy zima czy wiosna bo latem to wiadomo :)

wtorek, 12 sierpnia 2014

Wracać czas









Witamy po długiej przerwie urlopowej:) Choć nasz urlop nadal trwa to mazurskie słońce coraz niżej. Pozytywna energia krąży w żyłach i mam nadzieję, że zostanie jeszcze długo. Ach cóż to były za wakacje:)))!!!! Dziękuję Ci synku, że byłeś tak wspaniały:)) Przejechaliśmy 3200 km. Zwiedziliśmy 2 przepiękne winnice w Czechach i we Włoszech. Wykąpaliśmy się w Adriatyku, który miał 27 st :)))) Kocham to morze:) Czuję się w nim jak w wielkiej wannie. Spełniliśmy marzenie:)))) Skryte więc nie zdradzam jakie;)) ale uczucie spełnienia jest chyba najwspanialsze aby czuć się szczęśliwym człowiekiem. Najedliśmy się "robali" morskich na zapas:) Niby są i u nas, ale!!! Nigdzie nie smakują tak, jak tam, gdzie przed chwilą zostały złowione:) Wieczorne szlajanie się po włoskich uliczkach, ciemnych zaułkach, nocne leżenie na plaży- tak tak uwielbiam gapić się na gwiazdy nad brzegiem morza- to wszystko było możliwe dzięki babci, która z nami była:))) Mamo dziękuję Ci za wspaniałe wakacje, które bez Ciebie nie byłyby tak szalone:)))Odwiedzenie tych samych miejsc, do których od lat przyjezdzalismy sami, a teraz z synem, babcią:) Cudownie!!! Ci sami ludzie znajome twarze, które Cię poznają:)) Za to kocham Lignano:). A ich podejście do dzieci przerosło moje wszelkie oczekiwania. Muszę Wam to opisać. Na każdym kroku spotykaliśmy się z ogromną sympatią do JJ. Włosi uwielbiają dzieci. Fakt- JJ jest dzieckiem mega otwartym, pogodnym i roześmianym, ale ich reakcja była niesamowita. Poczynając od obsługi hotelowej przez kelnerów, sklepowych, a nawet księdza w kościele. Wszyscy musieli choćby na chwilę zagadnąć: Ciao bambino- śni mi się po nocach:)) było to bardzo miłe. Zeszłam na ziemię, kiedy to w knajpie już w Polsce JJ dotknął długopis pani kelnerki a ta odsunęła się  z wyrazem twarzy jakby chciał ją zarazić groźną bakterią;) Cóż mentalność jest jaka jest, ale ja nadal pozostaję tam, gdzie czułam się wspaniale:) Nowością było zabranie butów biegowych- ależ tam są ścieżkich do biegania- przygotowane przy samym morzu oprócz oczywiście ścieżek przy plaży. Biegałam codziennie o 6 rano kiedy jeszcze las parasoli i leżaków był pusty. Czuć było tylko zapach morza i słychać kutry, które uwijały się ciągnąć sieci z krewetkami. Joga na plaży o wschodzie słońca- bezcenne:) 
Ach mogłabym tak w nieskończoność. Reset totalny. Powrót do internetów??? Jakoś tak powoli wracam. Niespecjalnie stęskniona- ale blog musi żyć:))) a ja razem z nim:))) to moje życie, moja pasja.  A teraz :
Trochę fotek z naszej wyprawy:)

Alpy są moim talizmanem. Ich widok napawa mnie harmonią na cały rok.



Widok z naszego balkonu:)



A tu tak zapachniało Mazurami:) a to przystań jachtowa w Lignano:)

Winnica Morawy- Czechy:) Wino przepyszne- zamoczyłam dzioba to wiem:)



I trochę łakomych kąsków czyli Tiramisu, pannacota, "robale" :)



poniedziałek, 28 lipca 2014

Trip po Europie


Ależ mam motyle w brzuchu!!! Znacie to uczucie przed podróżą? Niby wszystko spakowane niby dopięte na ostatni guzik. Jeszcze tylko odebrać polisę, fryzjer i w drogę. Już jutro długo wyczekiwany trip po Europie!!!! Tak ! Stało się:)! To o czym marzyliśmy od lat staje się rzeczywistością! Jedziemy !!! My!!! Tata, mama, JJ:))) Tak!!! Jedzie nasza trójka na wakacje. Spokojnie, nie spiesząc się ... uwielbiamy wycieczki autem. Samolot nie dla nas. My lubimy być w podróży. Podróżować jest BOSKO!!! Bruno niestety nie jedzie... Też ma wakacje takie, jak lubi czyli ogród i kolega Peti:) To już jutro. Ruszamy. Wbrew wszystkim przecienikom, sceptykom, tym którzy szczerze nam współczują tej "mordęgi" ;))) A my?? Jak dzieci cieszymy się, że spełniają się nasze marzenia, że wkońcu razem z synem jedziemy tam, gdzie wszystko się zaczęło;) Przed nami 4000 tys km. Trzymajcie kciuki. A ja obiecuję dzielić się z Wami każdym pięknem Europejskiej trasy w kierunku ciepła:)
Buziaki i do zobaczenia po powrocie. Zapraszam na Instagram : margolajblog / tam bedzie nas więcej;)